BEGIN TYPING YOUR SEARCH ABOVE AND PRESS RETURN TO SEARCH. PRESS ESC TO CANCEL

Wspomnienie o Józefie Rosnerze

hashphoto-marek_rosner_jbxeayomhhquuyzxssk.jpg

Józefa Rosnera – krakowskiego artystę fotografika, wspomina jego syn, Marek Rosner – muzyk, związany z Boba Jazz Band i Piwnicą Pod Baranami. Ta historia nie potrzebuje wstępu, dodam więc tylko, że już wkrótce ukaże się u nas cykl kazimierskich wspomnień pana Marka

 

 

Mój ojciec, Józef Rosner, przyszedł na świat w Cieszynie dnia 13 kwietnia 1892 roku, w rodzinie wielodzietnej. Pośród sióstr i braci wyróżniał się zdolnościami manualnymi, kiedy miał czternaście lat sam zrobił sobie skrzypce – chciał zostać muzykiem. Jego ojciec a mój dziadek miał jednak wobec syna inne plany. Połamał Józiowi skrzypce i oddał go do terminu u ślusarza, wychodząc z założenia, iż jedynie dobry fach pomoże mu dojść do czegoś. I tu mój dziad się pomylił. Krnąbrny Józio bowiem, spakowawszy kuferek, dał susa w świat. Terminował i owszem, lecz u najlepszych mistrzów fotografii w Austrii, Niemczech, Holandii i Szwajcarii. Miał 22 lata gdy wybuchła I wojna światowa i jako poddany Cesarza Franciszka, został wcielony do armii. Nauczył się biegle języka niemieckiego, czeskiego i trochę węgierskiego. Po wojnie kształcił się w Niemczech. Dyplom mistrzowski otrzymał w1919 roku u ojca Heinricha Hoffmana, późniejszego nazisty i nadwornego fotografa Adolfa Hitlera. Później ojciec ruszył w szeroki świat, dotarł aż do Stanów Zjednoczonych i  Japonii, wystawiając tam swoje prace.
W tamtym czasie fotografia, jako jedna z najmłodszych dziedzin sztuki, cieszyła się niezwykłą popularnością. Wszelkie wystawy były tłumnie odwiedzane przez publiczność, bo – pomijając względy artystyczne – były też oknem na świat, dla artystów zaś źródłem utrzymania, bowiem tam właśnie prace były kupowane  przez instytucje kulturalne jak i prywatnych kolekcjonerów. Mój ojciec, w większości przypadków, nie umieszczał pod zdjęciami nazwisk ani imion fotografowanych osób – twierdził, że obraz ma mieć własną wymowę, bez sugerowania, co lub kogo przedstawia. Jako jeden z pierwszych – prezentował na wystawach techniki szlachetne, jak przetłoki, brom czy brom – olej, będące na pograniczu malarstwa i fotografii. Dzięki temu, był w stanie pozwolić sobie na wszelkie nowości techniczne, jakie pojawiały się na rynku światowym, w dziedzinie fotografii. Tak więc kiedy zdecydował się na powrót do Ojczyzny w 1936 roku, przywiózł ze sobą do Krakowa, prócz dwóch wagonów umeblowania, także kompletne wyposażenie atelier fotograficznego. Wynajął parter i piętro okazałej willi przy ul. św. Gertrudy 5 /obok kina Wanda/ i otworzył zakład fotograficzny. Nie zrezygnował jednak z działalności artystycznej, biorąc udział w wystawach w 1937 r. w Warszawie, Londynie, Paryżu i Rzymie. Ostatnią wystawę przed wybuchem II wojny, miał w Krakowskim K.T.K od 8 do 16 kwietnia 1939 roku. Była to resztka jego prac, około 25 %  procent tego, co zostało w Stanach Zjednoczonych, Japonii i na starym kontynencie.

hashphoto-jozef_rosner_wvqzfaxjiufumgawqzl.jpg

Józef Rosner, zdjęcie z prywatnego archiwum Marka Rosnera

W czasie okupacji hitlerowskiej, Niemcy zajęli większość budynków w centrum Krakowa, wysiedlając mieszkańców do domów, z których wyrzucono Żydów do getta. Willę przy ulicy św. Gertrudy zajął jakiś dygnitarz NSDAP i rodzice „wylądowali” dwa przystanki dalej, przy ul. Starowiślnej nr 60. W trakcie przeprowadzki zaginęło lub zostało skradzione najcenniejsze wyposażenie fotograficzne, w tym cały komplet małoobrazkowy Leica z obiektywami, wielka prasa do powiększeń i wiele innych rzeczy. Ojciec dostał przydział zatrudnienia w niemieckiej pracowni fotograficznej jako kierownik. Zaraz też zaczął współpracę z komórką wywiadu AK, dostarczając kopie fotografii amatorskich z frontu, żołnierzy niemieckich, m.in. także i te, na których są uwiecznione egzekucje i akcje ss-komando. Po kilku miesiącach został aresztowany i umieszczony w areszcie śledczym na Montelupich, jako więzień polityczny. Tam zaprzyjaźnił się z dr. Kłodzińskim, który później kierował ruchem oporu w Oświęcimiu. Otarł się też o Józefa Cyrankiewicza, którego bardzo źle wspominał, jako funkcyjnego. Podobno odmówił podzielenia się chlebem, jaki dostawał ekstra, z racji owej funkcji. Osiem miesięcy przesłuchań, wieszania głową w dół i bicia w pięty, spowodowało u mojego ojca – prócz utraty zdrowia – także skrócenie wzrostu o ok. 5cm. Na chusteczce do nosa haftował nazwiska współwięźniów, z których większość wywieziono do obozów. Chusteczka ta została później przez moją mamę podarowana do muzeum, tylko nie wiem: którego. Zwolniony z aresztu, wrócił do miejsca pracy. Przez jego ręce przechodziły  negatywy zdjęć najbardziej krwawych siepaczy ss i gestapo. Nie wiem czy był zaprzysiężonym żołnierzem AK, czy tylko współpracował, bo o tym już w czasach komunistycznych nie rozmawiało się przy dzieciach, lecz po tzw. wyzwoleniu, przed aresztowaniem przez UB, uchroniła go praca dla Komisji Badania Zbrodni Hitlerowskich, dla której wykonał jedno z najbardziej niezwykłych zleceń swego życia, jakim była dokumentacja fotograficzna KL Auschwitz. Większość powiększeń reprodukcji portretów więźniów obozu zagłady, które znajdują się w muzeum wykonał właśnie mój ojciec.
W tym czasie – co już i ja zapisałem w swej pamięci – jeden z pokoi w mieszkaniu urządzony był jako pracownia, pamiętam półki od podłogi po sufit zastawione brązowymi butlami i buteleczkami z odczynnikami. Ojciec robił sam wywoływacze, utrwalacze, a nawet potrafił odzyskiwać srebro z niepotrzebnych negatywów. Realizował również zlecenia dla Biblioteki Jagiellońskiej, której najcenniejsze eksponaty dokumentował fotograficznie przy pomocy cudownie ocalałego od kradzieży aparatu Linhof, który ojciec przywiózł z Ameryki. Jeden z najlepszych i najdroższych aparatów na świecie. Używany przez ojca do reprodukcji, na których trudno było rozpoznać, iż to kopia, nie oryginał fotografii. Portretował też profesorów i rektorów krakowskich uczelni w tym UJ. Wielu z nich, np profesorowie – Karol Estreicher, Mysłakowski, Mycielski byli mocno zaprzyjaźnieni z ojcem. Po 1956 roku otworzył ponownie zakład użytkowy, a tym samym został członkiem Cechu Rzemieślniczego, spełniając niechcący wolę swego ojca. Działał  też bardzo aktywnie w środowisku, był współzałożycielem Krakowskiego Towarzystwa Fotograficznego, przedstawicielem delegatury ZPAF, został też honorowym członkiem ZPAF-u z legitymacją nr.1, a także członkiem ekskluzywnego stowarzyszenia GDL i światowej federacji art. fotografików – FIAP.

hashphoto-przetlok_portret_zon_xmftnyhmdxt.jpg

Portret żony, Józef Rosner (technika wykonania: przetłok). Z prywatnego archiwum Marka Rosnera

Pomimo utraty zdrowia, był też bardzo aktywny jako nauczyciel, w szkole przy ul. św. Agnieszki w Krakowie, lub podróżując po Polsce z wykładami i prowadząc kursy fotografii artystycznej. Przez nasze mieszkanie i pracownię ojca na Starowiślnej przewinęła się cała plejada znakomitości fotograficznych, jak Hermanowicz, Bułhak, Łagocki, Arczyński,  Mucha, Hartwig, Ryś i wielu artystów, muzyków, pisarzy, reżyserów. W roku 1959  otrzymał nagrodę artystyczną Miasta Krakowa za wybitne osiągnięcia w dziedzinie fotografii.
Mnie zaś, jako synowi, prócz kontaktów emocjonalnych, brakowało i do tej pory brak, więzi intelektualnej z ojcem. Jest bowiem tyle pytań, na które już nigdy nie dostanę odpowiedzi. Różnica wieku dwóch pokoleń sprawiła, że w tamtych latach miałem zupełnie inne „sprawy na głowie”. Grałem na podwórku w „zośkę”, kiedy przyszły profesor i rektor ASP Stanisław Rodziński, który mieszkał w tej samej kamienicy, będący wówczas studentem malarstwa, chodził do ojca zgłębiać tajniki przetłoków i innych malarskich technik fotografii. Chodziłem na lodowisko i zadawałem się z szemranym towarzystwem, zamiast usiąść i porozmawiać z ojcem. Jedyną – jak mniemam – radość sprawiłem ojcu tuż przed jego śmiercią w styczniu 1971 roku, kiedy usłyszał kilka etiud na wiolonczeli w moim wykonaniu. Mimo, że nie został muzykiem, całe życie muzykę kochał.
W niecałe pół roku po śmierci ojca, władze lokalowe UMK pozbawiły moją mamę i mnie źródła utrzymania, bo według przepisów ani ona, ani ja –  nie mieliśmy uprawnień do prowadzenia pracowni. W rezultacie, lokal zabrała spółdzielnia fryzjerska Fala, a ja na wózku przewoziłem cały dorobek po ojcu do mieszkania. Znajomi ojca załatwili mi tzw. rentę sierocą w wysokości jednego tysiąca złotych peerelowskich, za co miałem oczywiście utrzymać mamę, dom i kształcić się. Zacząłem zatem grać ze starymi przedwojennymi „hauzerakami” czyli kapelami podwórkowymi na ulicach Krakowa, dzięki czemu jakoś wiązaliśmy koniec jednego miesiąca z drugim. Pomógł nam też przyjaciel ojca, artysta fotograf Stefan Arczyński z Wrocławia, dzięki któremu Muzeum Narodowe w tym mieście, zakupiło sporo prac. Także pan Klimczak z KTF-u nabył spory zbiór do Muzeum Fotografii, głównie archiwaliów wojennych. Każdy ma swój czas, dziś wiem, że czas mojego ojca minął wraz z jego śmiercią. W encyklopedii powszechnej można przeczytać zaledwie jedno zdanie, kto był zacz – mój ojciec. W tym roku minęła czterdziesta druga rocznica jego śmierci.

Click to rate this post!
[Total: 0 Average: 0]

Skomentuj