BEGIN TYPING YOUR SEARCH ABOVE AND PRESS RETURN TO SEARCH. PRESS ESC TO CANCEL

Mieszkam tutaj 68 lat. Wywiad z Panem Andrzejem Sendrą

hashphoto-zagiel_ofyyqfypqqtgydpqibeyvktww.jpg

Pan Andrzej mieszka w kamienicy przy ul. Dietla w Krakowie od 1942-go roku. Ma świetną pamięć, duży zasób słów, pięknie opowiada i dużo pamięta ze swoich najmłodszych lat. Pan Andrzej przeżył na Kazimierzu okupację, komunizm i przemiany po 1989 – tym roku. Jest ciągle aktywny zawodowo. W wolnych chwilach łowi ryby.

 

 

 

 

MIESZKAM TUTAJ 68 LAT. WYWIAD Z PANEM ANDRZEJEM SENDRĄ 11 LUTEGO 2010

  • Dobry wieczór, Panie Andrzeju. Zgodził się Pan na udzielenie odpowiedzi na kilka pytań dotyczących Kazimierza. Jak długo mieszka Pan na Kazimierzu?

  • Sprowadziliśmy się tutaj pod koniec 1942 roku.

  • Pana rodzina została tutaj przesiedlona?

  • Nie. Ojciec był w niewoli niemieckiej, siedział w Cytadeli Poznańskiej. Kiedy go uwolnili, pierwsze co zrobił, to poszedł do Państwowego Monopolu Spirytusowego, gdzie przed wojną był personalnym. Chciał zniszczyć dokumenty kolegów z pracy, którzy byli oficerami i działaczami konspiracji. Na tym go nakryli Niemcy. Jeszcze wtedy nie było tak jak później, tylko mu powiedzieli, żeby nie opuszczał Poznania. Na szczęście koledzy pomogli mu i uciekł z Poznania, przez Częstochowę i Kielce. Trafił do Krakowa, tutaj mieszkał jego kolega. Załatwił mu pokój. Potem przyjechaliśmy tutaj my – w ten sposób trafiliśmy do Krakowa.

  • Gdzie pracował Pana ojciec? Tutaj, w Krakowie?

  • W jakichś magazynach w Podgórzu, zaraz za mostem na Starowiślnej, który był zamknięty. Nie wiedziałem wtedy o co chodzi, ale po drugiej stronie mostu było już getto. Były szlabany i budki z wartownikami, którzy wpuszczali do Podgórza tylko ludzi z przepustkami. Ojciec ją miał, bo pracował po drugiej stronie. Załatwił też matce przepustkę.

  • Od razu po przyjeździe Pana rodzina zamieszkała na ulicy Dietla?

  • Tak. Przez całą okupację mieszkaliśmy w pokoju przechodnim na Dietla 63 w lokalu nr 7.

  • To zacznijmy może po kolei… Co pamięta Pan z okresu wojny?

  • To, co się działo w czasie wojny w tej kamienicy było strasznie dziwne i ciekawe. Pod jedynką mieszkała rodzina Bularzów. Pan Bularz był motorniczym w tramwajach*. Kiedy chodziłem do gimnazjum pan Bularz popełnił samobójstwo, skoczył z balkonu na trzecim piętrze na podwórko. Pod dwójką, rodzina Świstaków. Świstak szył czapki przez całą wojnę i sprzedawał na targu. Spokojna rodzina, nic ciekawego. Trójka – w czasie okupacji mieszkała tam volksdeutschka, na którą AK robiła trzy zamachy tutaj w kamienicy, ale zawsze jej się udawało wywinąć, zwłaszcza, że tutaj na Podbrzeziu i na Brzozowej były niemieckie koszary. To znaczyło, że te tereny były w pewien sposób chronione przez Niemców. Po wojnie tę kobiętę uwięziono, siedziała w więzieniu św. Michała.

  • Gdzie było to więzienie?

  • Na rogu ulic Poselskiej i Senackiej, tutaj, gdzie obecnie Muzeum Archeologiczne.

  • Na volksdeutschce wykonano wyrok?

  • Nie wiem, co się z nią później stało. Pod czwórką, od kiedy pamiętam, mieszkała rodzina Krzysztoniów. Bardzo spokojna rodzina. Pod piątką mieszkali Siwkowie. Po wojnie mieli dwa sklepy mięsne. Pod szóstką – Gomułkowie, którzy podzielili mieszkanie na dwie części. Oficer i jego żona, która mieszkała tutaj przez całą wojnę. On wyjechał na wojnę i wrócił po wojnie, ale żył krótko. Ich syn był lekarzem, pracował w szpitalu Narutowicza. Pod siódemką mieszkali Nowakowscy i my. Jeden z braci uczył później rysunku na Politechnice, drugi był architektem, miał biuro w Krakowie, trzeci – urodzony już po wojnie – wyjechał do Anglii. W lokalu, który obecnie ja zajmuję mieszkali państwo Sochowie. Pani Sochowa skończyła Sorbonę, przed wojną uczyła w liceum. Kiedy wybuchła wojna prowadziła w tym mieszkaniu tajne komplety. A, że bardzo blisko wszyscy żyliśmy, czasami tu przychodziłem i byłem dla nich wszystkich prawdziwym utrapieniem… Stale im coś zabierałem. Oni się bali, że ja gdzieś z tym polecę. I tak też kiedyś się stało. Mama o mało szału nie dostała, jak na spacerze wyciągnąłem ulotkę. Były takie ulotki składane na sześć: „szukaj piątej świni”. I jak się ją poskładało, to wychodził Hitler.

  • Ile miał Pan lat wtedy?

  • Około dwóch – trzech.

  • Tutaj, w tym mieszkaniu pani Sochowa prowadziła komplety?

  • Tak, tutaj, nie zwracając uwagi na volksdeutschkę, ani na stacjonujące obok wojska niemieckie. Co więcej, u pani Siwkowej, która mieszkała sama, jeszcze później zamieszkało dwóch lotników niemieckich. Lekarzy lotników. Młode chłopaki to były. A tutaj młodzież się uczyła, ale – sądząc po ulotkach – nie tylko. Największa heca była, jak na maszynie, która stała w małym pokoju u pani Sochowej, znalazłem stena, widocznie tam go rozkładali, składali, czyścili. Nie wiedziałem, co to jest i bardzo chciałem się nim bawić. Wyrzucili mnie i mama zabrała mnie do domu, pod siódemkę, ale wiem, że długo jeszcze płakałem.

  • A były jakieś walki tu lub w sąsiedztwie?

  • Była niesamowita strzelanina podczas ostatniego zamachu na volksdeutschkę, okazało się później, że w całym mieszkaniu było mnóstwo dzwonków. Miniaturowych; za framugą, pod klepkami na podłodze. Nie wiadomo, może stąd Niemcy dowiedzieli się, że AK jest u niej w mieszkaniu. Przywiązali ją drutem do stołka i nagle wpadła żandarmeria. Strzelali na klatce schodowej. Długo potem jeszcze znajdowałem pociski w ścianach. Jakby się dobrze przyjrzeć, ślady kul można zauważyć na ścianach nawet dzisiaj.

  • Jak skończyła się ta akcja?

  • Żołnierze AK musieli uciekać, ale, ponieważ od ulicy byli już Niemcy, chcieli uciec przez oficynę na ulicę Pobrzezie. Wybiegli na najwyższe piętro, narobili łomotu, chcieli dostać się do oficyny przez wewnętrzny balkon. Nowakowski z ojcem wypuścili ich. Przechodząc przez drewniany płot na balkonie złamali jedną z balasek. Do dzisiaj jest złamana. Dwadzieścia minut później żandarmeria pukała kolbami do wszystkich mieszkań. Postawili pod ścianą wszystkich mężczyzn w kamienicy. Nikogo z AK już tu nie było, nikomu nic nie zrobili, nikogo nie aresztowali i dali sobie spokój. Mały byłem, pamiętam ich – jakby gumowe – peleryny, hełmy.

  • A były tutaj naloty? Bombardowania?

  • Nie. Przelatywały tylko amerykańskie samoloty. Pamiętam najpierw wycie syren a potem odgłos zbliżających się samolotów. Wszystko się trzęsło. Przez przypadek Amerykanie zburzyli tutaj na Kazimierzu kilka domów. Niechcący – pogubuli bomby. Pod 59-tym na przykład roznieśli oficynę. Zawaliła się zupełnie. Pod 44-tym, tam gdzie obecnie znajduje się Rossman, zniszczyli ostatnie piętro. Później, kiedy byłem już uczniem szkoły podstawowej, chodziłem oglądać wysokie na metr pryzmy bomb leżących na podwórku tej kamienicy. Leżały tam długie lata po wojnie, nikt się tym nie przejmował. Była jeszcze taka sytuacja, że volksdeutsch zastrzelił polskiego oficera z okna kamienicy na Krakowskiej nad apteką – na rogu z Dietla. Był potem jego grób na Plantach, na wysokości obecnego przystanku tramwajowego. Dopiero później go ekshumowano.

  • Po przyjeździe tutaj był Pan małym dzieckiem, naprawdę zadziwiająco dużo Pan pamięta.

  • Rzeczywiście, pamiętam sporo. Kamienice po drugiej stronie były wtedy o jedno piętro niższe, więc w czasie wojny widzieliśmy z naszego trzeciego piętra Niemców, jak urzędowali na wieżach na Wawelu. Moja mama była chyba bardzo ciekawa wszystkiego, bo pamiętam, jak zaraz po wyjeździe Niemców z Krakowa, wzięła mnie na Wawel. Hitlerowskie orły leżały już na ziemi. Poszliśmy do sypialni Hansa Franka, ubrania były rozrzucone po podłodze. Wszędzie jakieś szmaty, porzucone hełmy, widać, że w popłochu uciekali. Ale bzdur komuniści się nawypisywali po wojnie, nową historię stworzyli, połowa to jest blaga. O tym wysadzeniu Krakowa to wszystko komunistyczne herezje. Gdyby pani w czasie wojny zobaczyła katedrę na Wawelu, grobowce królów, pookładane workami z piaskiem. Na wypadek, żeby jakaś przypadkowa kula czegoś nie porysowała. Frank miał bzika na punkcie Wawelu, czego nie można powiedzieć o jego żonie, która Wawelu nie cierpiała i mieszkała w dworku w Krzeszowicach.

  • Pamięta Pan Jak wyglądała ulica Dietla?

  • Ulica była bita. Chodniki były z małej kostki bazaltowej, ale bez krawężników. Schodziły w kierunku ulicy pod skosem, który ułatwiał odpływ wody. Na balkonach były bunkry – najbliższy nad wejściem do lokalu, w którym obecnie mieści się Kredyt Bank, na rogu sebastiana i Dietla, czyli przygotowywali się do obrony. Nie zdążyli wysadzić wiaduktu na Grzegórzkach, chociaż przygotowywali się do tego chyba miesiąc albo dłużej**.

  • Jak wyglądały Planty?

  • Pas zarośnięty zielenią. Co jakiś czas drzewo, ale główna roślinność na Plantach to były krzaki – zwłaszcza krzewy bzów, co było szczególnie fajne latem. To był taki las bzów. I między tymi krzewami przechodziło się na drugą stronę ulicy. Od czasu do czasu w ziemi wykopane były otwory – rodzaj basenów…

  • Basenów?

  • Tak, takie studnie, utworzone przypuszczalnie dla celów przeciwpożarowych w 1939 – tym roku: obramówka betonowa i ziemia wybrana aż do wody. Widać w nich było jak Wisła płynie dołem, ulica Dietla i Planty są bowiem w miejscu dawnego koryta Wisły. Jeden taki basen był na wysokości kamienicy numer 59, drugi – na wysokości szkoły, przed ulicą Starowiślną. Tam później były szalety.

  • Jak głębokie były te otwory?

  • Miały około trzech – czterech metrów. Tak więc kiedy lustro Wisły podnosiło się, w basenach pojawiała się woda. Zasypanie tych basenów, wycięcie krzewów i stworzenie alejek miało miejsce już po wojnie, przez jeńców niemieckich. Pamiętam jeszcze, że na Dietla na wysokości Augustiańskiej stał w czasie wojny niemiecki barak, który później został wykorzystany na szkołę dla upośledzonych, potem dla głuchoniemych. Obecnie tramwaj tamtędy jeździ. Wtedy jeszcze nie było torowiska biegnącego przez środek Dietla.

  • Jak wyglądała kamienica na Dietla 63, kiedy Pan się do niej wprowadził? Przed wojną był tutaj hotel Meyera Rappaporta…

  • Kiedy my się tutaj wprowadziliśmy, mieszkania były bardzo zniszczone. Widać było jeszcze ślady bytności Żydów, na przykład mezuzy przymocowane do framug drzwi we wszystkich mieszkaniach. Niektóre ściany pomalowane były farbą olejną na ciemnobrązowy kolor – przynajmniej ja tak to pamiętam. Wrażenie było takie, jakby się wchodziło do piwnicy. Instalacje poniszczone, pourywane kurki.

  • Czyli przed wojną to już nie był hotel?

  • Ostatnie informacje o działalności hotelu Rappaporta, które znalazłem w archiwach, pochodzą z 1905 roku. Wtedy jeszcze nie było podziału na kamienice przy ulicy Dietla 61 do 67, te cztery kamienice stanowiły jeden budynek. Wszystkie mieszkania były w amfiladzie. Nie było też budynków szkolnych na rogu Podbrzezia i Brzozowej. Na tym terenie był wjazd dla wozów. Szkoła powstała dopiero w roku 1904-tym, w okresie wojny stacjonowali tam Niemcy – były tam koszary.

  • Pamięta Pan osoby pochodzenia żydowskiego mieszkające na Kazimierzu?

  • Niewiele takich osób pamiętam. Ciężko mi jest mówić na ten temat, ponieważ na początku wojny zostali wysiedleni, a po wojnie ci, którzy byli Żydami, to się do tego nie przyznawali. Jedyny Żyd, jakiego ja pamiętam w tym budynku, przybył tutaj już po wojnie, twierdził, że był w obozie. Nazywał się Piasecki i okazał się być właścicielem kamienicy. Miał świetne stosunki z władzami komunistycznymi. Wybudował baraki na podwórku, wykorzystał też część piwnic na tłoczarnię i zrobił tutaj wytwórnię soków. Szczury biegały przy tych barakach wielkie jak koty. Po jakimś czasie postanowił wyjechać do Izraela i wtedy pan Marian Kowal od niego kupił tę kamienicę. Wszyscy pozostali mieszkańcy Kazimierza w ostatnich latach wojny i po wojnie to byli ludzie napływowi. Nie tylko z Podgórza, skąd wysiedlali mieszkańców, żeby stworzyć getto, ale także z terenów Krakowa, które Niemcy chcieli uczynić „nur fur Deutsche” – jak na przykład państwa Sochów, którzy trafili tu z ul. Grottgera i po wojnie wrócili do tamtego mieszkania.

  • Miał Pan przyjaciół wśród Żydów?

  • Tak, ale w okresie, kiedy oni mieszkali tu w Polsce, nie miałem pojęcia, że są Żydami. Mieli polskie nazwiska.

  • Pamięta Pan sklepy na Kazimierzu z okresu powojennego?

  • Oczywiście. Na Brzozowej pod ósemką – tutaj, gdzie obecnie „Lost Highway Club” była duża piekarnia – przez całą okupację i po wojnie. Do dzisiaj na podwórku tej kamienicy stoi komin. Zaraz po wojnie była to tylko piekarnia, później – piekarnia i sklep z pieczywem.

  • A były tu jakieś kawiarnie? Bary? Restauracje?

  • Oczywiście. Jedną taką knajpkę po wojnie prowadził Żyd – na roku Brzozowej i Dietla. Świstak spod dwójki lubił chodzić do niego i zalewać się, a ponieważ z młodym Świstakiem chodziłem do szkoły, to często nas wysyłali, żebyśmy jego tatę do domu przyprowadzili. Druga knajpa była na rogu Bożego Ciała i Dietla.

  • A sklepy?

  • Sklepów było mnóstwo – w czasie wojny i krótko po, każda kamienica posiadała od frontu sklep albo punkt usługowy. Sytuacja zmieniła się jakiś czas po wojnie, dzięki Stalinowi i nacjonalizacji. Zaczęły się przydziały, budowano wtedy Nową Hutę, budynki zaczęto zagęszczać. Zabudowywano dół i zmieniano go na mieszkania.

  • Były tutaj domy kultury?

  • Dom kultury był między Meiselsa a Józefa. Jedyny na Kazimierzu, jaki pamiętam.

  • Czy Kazimierz był zniszczony w czasie wojny?

  • Nie, nic nie zostało zniszczone oprócz tych dwóch kamienic, o których mówiłem wcześniej. Były jeszcze jakieś czworaki, które rozleciały się po prostu ze starości. Nikt tutaj nie walczył, oprócz paru przypadkowych strzelanin nic tu się nie działo.

  • Być może fakt, że na Podbrzeziu były koszary też miał wpływ na to, że wojna obeszła się z Kazimierzem łagodnie… Mam na myśli zabytki…

  • Być może. Tutaj, gdzie Nadwiślan też były koszary i boisko dla chłopaków z Hitlerjugend. Mieli po kilkanaście lat. Dawali im w kość jak cholera. Pamiętam, były mrozy po kilkanaście stopni, a te chłopaki w krótkich spodenkach i podkoszulkach. Gimnastyka. Tak byli wychowywani.

  • Jak wyglądał Kazimierz w okresie komunizmu?

  • Czarna jama. Zapuszczony, brudny, czarny. I jednocześnie zabawny; milicjanci się bali chodzili w patrolach…

  • Kogo się bali?

  • Wszystkich. Ulica Józefa to było 90 % Cyganów. Spotkałem ich potem w Sztokholmie. Wszyscy stąd wyjechali.

  • A te bary, knajpki, o których pan mówił… to wszystko po wojnie poznikało?

  • Tak, tego już nie było.

  • A sklepy?

  • W większości też zostały polikwidowane. Pamiętam prywatny sklepik pana Zasadzińskiego na Dietla, w kamienicy, gdzie później była bursa dla technikum energetycznego i drugi na Sebastiana tutaj, gdzie obecnie jest bar „Od Zmierzchu do Świtu”. Później zrobili sklep ze słodyczami na rogu Starowiślnej i Dietla. Spółdzielnia była za rogiem już na Starowiślnej, tu gdzie obecnie Awiteks. Mniej więcej do roku 1950-go, nie było kłopotów z zaopatrzeniem, natomiast z przemysłowymi rzeczami było ciężko. Pamiętam, że za okazaniem legitymacji szkolnej można było kupić za grosze okrawki wędlin – do tego kupowało się bułkę i zjadało się ją na miejscu. Później było gorzej.

  • Były na Kazimierzu w komunizmie zakłady usługowe? Szewcy? Krawcy?

  • Nic takiego. Kraków był ciemny, smutny. Wszystkie tego typu usługi były w domach. Po znajomości tylko można było coś załatwić. Zmieniło się to dopiero jak pojawił się Bierut.

  • A jak Panu podoba się Kazimierz obecnie?

  • Na pewno można zauważyć postęp, ale jest za ciasny.

  • Lubi Pan tutaj mieszkać?

  • Nie. To jest przelotówka, huk samochodów, brudno. Po wojnie było superspokojnie, pięknie, zielono, czyste powietrze. Teraz: dom wariatów.

  • Co chciałby Pan tutaj zmienić?

  • Przydałby się parking z dziurawki na Plantach, z wyznaczonym miejscem na trawniki. Należy zadbać o czystość miasta – bardziej niż o rozwój muzeów.

  • Dziękuję Panu za rozmowę.

*Krakowska Miejska Kolej Elektryczna – ul. Wawrzyńca

**Podobno to zasługa Czesława Książka, mieszkańca jednej z pobliskich kamienic, który 17-go stycznia 1945 roku przeciął kable saperskie położone tam przez Niemców.

 

Click to rate this post!
[Total: 0 Average: 0]

Skomentuj