BEGIN TYPING YOUR SEARCH ABOVE AND PRESS RETURN TO SEARCH. PRESS ESC TO CANCEL

Oddam zakwas w dobre ręce

hashphoto-glowne_mama_na_k_vaxjuyiqoexxppb.jpg

W takim stanie ducha nie stać mnie na głębsze przemyślenia

 

 

…więc piszę, jak jest. Wstałam rano bez radości, z mocnym postanowieniem, że jednak wyrzucę mój zakwas. Z drugiej strony, jak pomyślę sobie, ile ta ciecz dla mnie zrobiła; przede wszystkim, że pomimo mojego niedbalstwa, nie zapleśniała, nie zburzyła się i nie zmieniła zapachu na taki, po którym musiałabym podjąć decyzję o wylaniu jej do ubikacji… Tak więc: nie wyrzucę, ale podaruję. Komu zakwas? komu? kto chciałby upiec chleb wykorzystując ciecz, hodowaną przeze mnie od trzech tygodni? Gdyby nawet chciał, na pewno wykorzystałby cały zakwas, a to byłoby marnotrawstwo. Trzeba o niego dbać, dawać mu jeść i pić, a jeżeli tego nie robimy – położyć spać do lodówki, gdzie spokojnie poczeka bez jedzenia i picia, aż znów zacznie nam być potrzebny.

Jeżeli zakwas u mnie zostanie, mogę go nadal hodować na szafce, gdzie ma doskonałe warunki rozwoju – ciemno i ciepło. Cicho – nie zawsze. Właściwie, ciszej od wczoraj, ale to już temat na osobny wpis, w którym musiałabym przyznać się, dlaczego wyżej wspomnianą ciecz w ogóle chciałam wyrzucić…

Być może rzeczywiście istnieją predyspozycje, dzięki którym życie układa się tak, a nie inaczej. Na przykład ja. Być może robię zakwas, piekę chleb, hoduję kwiaty na balkonie, bo mam do tego predyspozycje. Kiedyś tak nie było; mam za sobą …naście kwiatów, które uśmierciłam. I jedną papugę, ale o tym nie chcę mówić.

A dzisiaj jest poniedziałek. Dzień, w którym –  być może – powinnam uderzyć się w piersi, zastanowić nad życiem i dojść do wniosku, że jest dobrze. Że nie należy zmieniać nic. Nie dość, że się nie uderzam, to jeszcze czuję dreszcz obrzydzenia na myśl o zakwasie, chlebie w ogólności, opiece nad cudzymi dziećmi, których rodzice postanawiają rozwiązać swoje problemy w czterech ścianach we dwójkę bez dzieci i rozwiązują je przez cztery godziny. Albo pięć, nie wiem, bo wyszłam. Do własnych dzieci nie mam nic, nad nimi nie muszę się zastanawiać. Chyba, że mój syn deklaruje gotowość oddania życia za swoją jaszczurkę. Kiedy wsadza ją do pudełka (bo zrobiła się ciemniejsza i nerwowa) i biegnie do sklepu ze zwierzętami egzotycznymi, żeby zapytać, czy takie objawy są normalne dla młodej agamy – czuję lekkie ukłucie niepokoju.

Zbliża się południe. Zakwas nadal stoi na szafce, nieświadomy tego, co chciałam z nim zrobić. Niezależnie od wszystkich okoliczności łagodzących, dzisiaj nie myślę o sobie dobrze. Być może jestem predysponowana do roli, w jakiej się znajduję i spełniam wszystkie warunki. Poza duszą: ten, kto opiekuje się domem powinien mieć dobre myśli i radosną, lekką duszę. Wstawać rano z pieśnią na ustach. Porządkować wszystko po to, aby czuć spokój.

A moja dusza jest czarna i zła. Wokół mnie chaos, skarpetki i porozrzucane zabawki. I wyrzuty sumienia. Dzieci, mimo, że młode jeszcze (10 i 4) – o dziwo, pokładane wewnętrznie. Czułe, dobre, kochane i szalone. I to jest jedyna jasna myśl w ten cholerny poniedziałek

Click to rate this post!
[Total: 0 Average: 0]

Skomentuj