Na facebooku zaapelowałam o pomoc w tworzeniu portalu Krakowski-Kazimierz.pl. Odpowiedź była natychmiast. Oto pierwszy z nadesłanych felietonów.
Na początek trochę historii. Jak wszyscy wiemy nasza dzielnica Kazimierz dostała przywilej lokacyjny w 1335 r od jaśnie wówczas panującego króla Kazimierza Wielkiego. To piękne miejsce położone na wyspie otoczonej nurtem Wisły, ostatni przedstawiciel dynastii Piastów upatrzył sobie nie bez powodu…
Dzisiaj też Kazimierz nie stracił swojego uroku, zachwyca już inaczej, ściąga tysiące turystów i można by rzec, że pewnym priorytetem jest zamieszkanie w tej dzielnicy.
Swoją wędrówkę zacznę od ul. Starowiślnej, gdzie się wprowadziłam porzucając Śląsk.
Miejsce nie powiem ładne, ale za bardzo hałaśliwe. Tramwaje dudniące po szynach, turyści podążający ze śpiewem na ustach w stronę ulicy Szerokiej i dzwonek ze sklepu Żabka, który sygnalizuje wejście lub wyjście klienta.
Nie mieszkałam tam długo, wkrótce przeprowadziłam się do zakupionego mieszkania w kamienicy przy ul. Bożego Ciała. Piękna wyremontowana kamienica z małym podwórkiem, na środku którego stoją o zgrozo, śmietniki. Podążając wzrokiem dalej widać letni ogródek Zbliżeń i następne śmietniki, gdzie panowie ze swoimi dwukółkami obalają w tych pięknych okolicznościach nalewki i inne cuda. Jeszcze tylko troszkę ponarzekam (wedle tego, co w tytule zawarte), a potem przejdę do pochwał.
A więc mieszkając sobie w moim małym, osiemnastometrowym mieszkanku (antresola na szczęście dodała przestrzeni) z moim ukochanym, zachwycaliśmy się naszym gniazdkiem, dopóki nie nadchodziła godzina 20-ta i zaczynało się bum, bum. To bum, bum zawdzięczaliśmy dwóm knajpom, pomiędzy którymi zamieszkaliśmy, czyli Pozytywce i Apartamentowi 14 (teraz już jest tam coś innego). Mniej więcej o czwartej rano wszystko ucichało. Najgorsze były weekendy, dyskoteki szalały nawet do dziewiątej dnia następnego.
Koniec narzekania.
Od czego zacząć pochwałę Kazimierza?
Wiem. Od miejsc. Jeśli ulica Bożego Ciała, to trzeba wspomnieć o bazylice. Kościół, często modernizowany, nie zachował swojego pierwotnego, gotyckiego oblicza. Na przestrzeni wieków uległy zmianom zarówno jego sylwetka, jak i elewacje zewnętrzne, a także wnętrze świątyni – poprzez dodanie elementów renesansu, baroku i dalszych nawarstwień stylowych.
Jednak łącznie z otaczającym go zespołem budynków posiada ów czar polskiej architektury.
Plac Nowy ze słynnym okrąglakiem, zapiekankami, kiermaszem ze starociami, mnóstwem knajpek dookoła, letnim grillem i panią sprzedającą używane książki zachwyca mnie niezmiennie. Lubię tam chodzić.
Czy to zaopatrzyć się w książki i porozmawiać o nich (wykupiłam chyba wszystkie pozycje z wątkiem kryminalnym, pitavale, itp.. Teraz molestuję moją ukochaną panią o książki ateistyczne).
Czy to kupić świeże warzywa od następnej miłej pani w długich czarnych włosach.
Czy to pooglądać starocie, poprzeglądać płyty winylowe, w niedzielę poprzebierać w ciuchach, w sobotę kupić jaja od wsiowych kur…
Zapiekanek nie jadam, bo się już nimi przeżarłam.
Nie będę wymieniać teraz wszystkich miejsc, które lubię, które mi się podobają, zostawię to może na następną okazję.
Chciałam wspomnieć o mojej ulubionej Kawiarni Naukowej. Kiedy tylko się przeprowadziłam do Krakowa to w pierwszej kolejności trafiłam do tego cudownego miejsca, trafiłam tam dzięki zmysłowi słuchu, bo akurat odbywał się tam koncert muzyki punkowej (mojej ulubionej). Poznałam Kubę Palacza, który moim zdaniem (i pewnie wielu innych też) jest wszechstronnie utalentowany. Nie mogę pojąć skąd on bierze siły i czas na kabaret, na zespół, na performance, na różne akcje, koncerty. Przecież cały czas coś się tam dzieję, codziennie dostaję na facebooku zaproszenia na różne imprezy do Naukowej.
Dzięki Kawiarni zrobiłam też coś, co zawsze chciałam robić, mianowicie zorganizowałam parę koncertów. Teraz też mam w planach następny. Jeśli ktoś lubi muzykę punk rockową to zapraszam za jakiś czas na koncert zespołów IŁ62 i SKTC.
Jest też na ulicy Miodowej drugi pub, do którego lubię zajrzeć. Propaganda. Świetny klimat- i ten ogólny, i ten zaaranżowany na ścianach. Bardzo miła właścicielka tego przybytku, pani Maja (o ile się nie mylę), fajni barmani i barmanki (każdy z nich ma swoją ulubioną muzykę, którą się dzielą z gośćmi) i zawsze ta sama drużyna okupująca barek, tzw. stali klienci.
Wspomnieć muszę jeszcze o barze mlecznym Kazimierz, o pani Danusi z bufetu, pani Eli, szefowej kuchni i Krysi cudnej urody. Tak się stało, ze zaprzyjaźniłam się z paniami i od czasu do czasu wpadam na kuchnię i popijamy sobie drinki lub piwko, ale o tym ciiiii.
No i utknęłam, bo nie wiem jak teraz zakończyć poprzedni wątek i zrobić skok do następnego miejsca, w którym od niedawna mieszkam.
Wiem…
… a potem urodziłam Gabriela…
Mieszkanie zrobiło się jeszcze ciaśniejsze, jak wstawiliśmy łóżeczko to już za bardzo nie szło się poruszać. Zapadła decyzja o wynajęciu czegoś większego.
Znaleźliśmy piękne, wielkie mieszkanie przy ulicy Skałecznej.
Cichutko (żadnych knajp), słonecznie, dwa balkony, jeden z widokiem na kościół na Skałce, a drugi z widokiem na „Kazimierz od kuchni. No i skłamałam, z tą ciszą. Trzy miesiące stały rusztowania na fasadzie budynku, trzy miesiące byłam praktycznie na budowie, wśród huku wiertarek, młotów i pił elektrycznych, ale za to kamienica wygląda teraz pięknie.
I mieszkamy tu sobie od pół roku słuchając od czasu do czasu pieśni pielgrzymów albo pijackich burd i muzyki Italio disco z drugiej strony. I to lubię.
Czas nawiązać do tytułu. Trochę się pochwalę, „Kazimierz od kuchni” to tytuł zdjęcia, które zajęło drugie miejsce w konkursie. Można je zobaczyć na stronie Krakowskiego Kazimierza.
I to by było na tyle (przynajmniej na razie).