Wspomnienia Romy układają się w czarno – białe fotografie. I te z dzieciństwa, kiedy z matką chodziła na zakupy na Kleparz, i te z czasów studiów na ASP, gdy wśród krakowskiej bohemy nazywano ją „polską Saganką”
Kraków w latach sześćdziesiątych był salonem, ograniczającym się do Rynku, Plant i przylegających doń uliczek , w którym spotykali się pisarze, poeci, jazzmani, plastycy i wszelkiej maści artyści. Dziś to miasto powoli umiera pod natłokiem turystów , knajp i pamiątek made in China – mówi Roma Ligocka, pisarka i malarka. A jednak po 30 latach mieszkania w Niemczech wróciła do rodzinnego miasta i kupiła tu mieszkanie w starej kamienicy, na poddaszu. Bo mimo fali turystów zadeptujących nasze miasto, Kraków wciąż ma w sobie magię.
Pochodzi z żydowskiej rodziny Abrahamerów, którzy od wielu pokoleń mieszkali w Krakowie.
– Ta ze strony ojca była potomkami włoskich Żydów, którzy jeszcze za króla Kazimierza Wielkiego budowali Kraków. Zajmowali się rzemiosłem i ich potomkowie wciąż tu mieszkają. A rodzina ze strony matki, czyli Abrahamerów była zamożna; byli w niej lekarze i adwokaci, zaś dziadek i ojciec mieli młyny i piekarnie. Była to głównie rodzina młynarzy i piekarzy krakowskich. Żydzi mogli wykonywać tylko niektóre zawody, na ogół więc byli adwokatami lub rzemieślnikami. Ale mój wujek, brat mojej babci, został oficerem w wojsku cesarza Franciszka Józefa. Był sławnym w rodzinie „wujkiem Józkiem, ułanem”, który jako że lubił hulanki i kobiety, galopował konno po Rynku Krakowskim o różnych porach dnia i nocy
Wspomnienia Romy układają się w czarno – białe fotografie. I te z dzieciństwa, kiedy z matką chodziła na zakupy na Kleparz i te z czasów studiów na ASP, gdy wśród krakowskiej bohemy nazywano ją „polską Saganką”.
– Lata 50-te i 60-te…To były rzeczywiście dziwne czasy, kiedy w jednym miejscu spotkali się ludzie, którzy dziś pewnie studiowaliby w Oksfordzie albo na Harvardzie. A wtedy w Krakowie byli wszyscy. I Kantor i Zbyszek Cybulski, który przyjeżdżał kiedy tylko mógł i Marek Hłasko, którego spotkałam kiedyś, na rogu Rynku i Szczepańskiej. Zagadnął mnie, jak dojść do Związku Literatów, wyjaśniłam, mówiąc : ”tędy, mistrzu”, a on zdziwiony spytał; „To pani mnie zna?”
Kraków przyciągał ludzi, zwłaszcza tych, którzy nie mogli wyjechać za granicę. Na Rynku każdego dnia można było spotkać każdego. I mimo, że nie wszyscy się znali, każdy z każdym rozmawiał. Pani Szymborska szła na spacer, Piotr Skrzynecki zmierzał do jednej z kawiarni, których było niewiele, ale pękały w szwach…
W „Warszawiance” spotykali się nasi profesorowie z ASP, z polonistyki, poeci, dziennikarze, malarze, a my dziewczyny miałyśmy tam, na wariackich papierach wstęp zawsze: wystarczyło mieć buty na szpilkach i spódniczkę na halce. Królowała tam dziewczyna o najpiękniejszych nogach w Krakowie, czyli Dorota Terakowska. Krążyła wtedy w mieście anegdota o idealnej dziewczynie: otóż miała ona mieć nogi Dorotki, moją twarz i inteligencję dziewczyny, której nie pamiętam. Ale pamiętam, że się wściekałam, bo wolałam, by była to moja inteligencja zamiast twarzy.
Inna fotografia to, oczywiście Piwnica pod Baranami.
– Byłam przypadkiem na jednym z pierwszych spotkań w Piwnicy. Szłam wtedy z koleżanką przez Rynek i spotkałyśmy Piotra, który powiedział: „Chodźcie ze mną dziewczyny, coś się dzieje”. Piotr był wtedy historykiem sztuki, Piwnica nie istniała nawet w pomysłach. „Odkryliśmy że w Pałacu pod Baranami jest taka piwnica i my tam możemy coś zrobić, jakiś wieczorek artystyczny”, wyjaśnił.
Poszłyśmy tam wieczorem. Chłopcy jakimś cudem ściągnęli na dół pianino, zapaliło się świeczki, Kika Lelicińska, Joanna Olczak, Janka Garycka, ja, kilku kolegów….każdy coś zaśpiewał, wyrecytował, i był to pierwszy w dziejach wieczór „piwniczny”.
_____________________________________
wysłuchała Katarzyna T. Nowak
zdjęcie Pani Romy Ligockiej pochodzi ze strony http://www.gandalf.com.pl