BEGIN TYPING YOUR SEARCH ABOVE AND PRESS RETURN TO SEARCH. PRESS ESC TO CANCEL

Jak nas nie będzie, to już nie będzie miał kto mówić…

hashphoto-teofila2_ijetocldyffumipxwnrliyi.jpg

„Dzieciństwo miałam beztroskie i wspaniałe. Trwało 14 lat. Pamiętam wszystko jak najcudowniej. Miałam wszystko, o czym tylko dziecko może zamarzyć” – rozmowa z panią Teofilą Silberring, przeprowadzona w roku 2004 przez panią Magdalenę Bizoń dla Centropa.org.

 

Centropa  to organizacja pozarządowa, non-profit, z siedzibą w Wiedniu i Budapeszcie, która dba o zachowanie pamięci o losach Żydów w Europie Środkowej, Wschodniej, państwach byłego Związku Radzieckiego oraz krajach bałkańskich. Od roku 2000 Centropa  wysłuchała relacji 1.250 starszych ludzi z piętnastu państw. Poniżej przedstawiamy wspomnienia pani Teofili Silberring – mieszkanki przedwojennego Kazimierza, która po wojnie wróciła do Krakowa i mieszkała tu aż do śmierci w roku 2010.

Wspomnień wysłuchała Magdalena Bizoń i spisała je w listopadzie 2004 roku, poprzedzając wstępem:

„Panią Silberring spotykam w jej maleńkim mieszkanku przy ulicy Karmelickiej w Krakowie. Centrum miasta, pod oknami tłuką się tramwaje, słychać syreny karetek i radiowozów – w pobliżu jest szpital i posterunek policji. Niewysoka, ciemnowłosa pani od kilku miesięcy porusza o kuli. Teraz wychodzi z domu tylko raz dziennie i złości się na swoją nogę, która, mimo endoprotezy stawu biodrowego, odmawia posłuszeństwa. Odkąd zaczęły się kłopoty z nogą, trudno jej wejść na trzecie piętro i musiała ograniczyć aktywność. A pani Teofila jest bardzo energiczną kobietą i ma duży apetyt na życie. Trudno uwierzyć, że ma już prawie 80 lat. Pani Silberring jest świetną gawędziarą, ma wielkie poczucie humoru i dar opowiadania dykteryjek”.

 

RELACJA PANI TEOFILI SILBERRING


Wszyscy byli z Krakowa, wszyscy. Z dziada, pradziada. Mieli domy rodzinne, przechodziły z ojca na syna. Wiem, że ojca rodzice mieszkali na Długosza 8 w Podgórzu [prawobrzeżna dzielnica Krakowa, do 1915 r osobne miasto], a mamy rodzice na Kalwaryjskiej 32, też w Podgórzu. Cała moja rodzina była zasymilowana, wszyscy mówili po polsku. Chyba nikt z rodziny nie mówił w jidysz, w każdym razie nie do dzieci i nie przy nich. Do nas mówiono piękną polszczyzną. Nawet nie wiem, czy ojciec znał jidysz. Nikt z rodziny nie nosił tradycyjnych, żydowskich strojów. Ubieraliśmy się jak wszyscy na ulicy i wszystkie dzieci chodziły do polskich szkół. Ale tradycję utrzymywaliśmy i święta obchodziliśmy. Mieszkaliśmy na Kazimierzu przy Miodowej 21 z babcią, matką ojca. To był jej dom. Dwupiętrowy, narożny, ogromny dom. I potem, jak babcia zmarła, zapisała dom ojcu. Ona tak się nazywała, jak ja – Tauba Nussbaum. Ja jestem po babci Teofila, po żydowsku Tauba.
Kiedy się urodziłam w 1925 roku, to już dziadek Hirsz nie żył. A babcia zmarła, jak miałam 6 lat. (Nie wiem, jak się nazywała z domu). Nie wiem, co jej było, w każdym razie już była leżąca. Mówiła czystą polszczyzną, pięknie. Interesowała się, co w szkole, poprawiała mi zadania.
Ojciec siostrę miał i brata. Brat się nazywał Chaim, mieszkał na Paulińskiej 8. Miał córkę, Helenka się nazywała. Wujek miał sklep spożywczy [dawniej nazywał się: kolonialny]. Ciocia mieszkała na Dietla. Nie pamiętam, jak miała na imię i jak się nazywała po mężu. Dzieci miała, ale myśmy jakoś z nią nie utrzymywali kontaktów. Ciocia była bardziej tradycyjna jak ojciec. W czasie wojny oni wszyscy zginęli.

hashphoto-rodzina_aqktwpjqyynjjtoeyiopnwef.jpg

Gustawa Nussbaum, matka pani Teofili, stoi posrodku w górnym rzędzie, lata trzydzieste

     Moja mama z domu jest Barber. Rodzice mamy mieli sklep z towarami kolonialnymi. I wiem, że mama tam pomagała, jak była panną. Dziadka nie pamiętam, bo jak się urodziłam, dziadek nie żył. Babcia, (nawet nie wiem, jak miała na imię), prowadziła sklep sama. Babcia była świetną gospodynią. Zawsze dostawaliśmy soki przez nią robione. Dom stał bardzo ładnie zagospodarowany, bo babcia sobie wzięła mamy siostrę najmłodszą, która jej pomagała. Miała też służącą, która gotowała. To był taki dom jednorodzinny i na dole był sklep. Z tyłu był ogródek. Na pierwszym piętrze była część mieszkalna, z dużym, drewnianym balkonem. Ładnie urządzone pokoje, 4 lub 5. Wisiały obrazy wszędzie. Stała taka jadalnia czarna, gdzie w szufladkach były pomadki. Zawsze sobie je brałam, bo pamiętam, że otwierałam te szuflady tak, żeby nikt nie widział. Sklep był dość duży. Tam była mąka w takich workach dużych i były cukierki, kawa zbożowa Enrillo. Cukierki stały w szklannych [poprawnie: szklanych] słojach z przykrywką. Mogłam sobie brać. Chyba landrynki, bo takie mi się podobały, kolorowe. Poza tym pamiętam jeszcze tak zwane lodesy. Takie tabliczki, jak czekolada, tylko mniejsze. Różne kolory były, czerwone, niebieskie, zielone, takie śliczne. To było świństwo nie z tej ziemi, nie wiem, z czego zrobione. Takie świństwo najtańsze, dla biednych dzieci. Ja byłam takim dzieckiem niejedzącym na złość mamie, ale ja to bardzo lubiłam i jak przychodziłam do babci, to tylko te lodesy chciałam. Do wojny babcia prowadziła ten sklep w domu. Czy zmarła ze starości, czy ją zabrali do getta, tego to ja nie pamiętam.
Mama miała 3 siostry i brata. Starsze się nazywały Helena i Sala, najmłodsza była Hania, a brat miał na imię Szlomo. Mąż cioci Heli nazywał się Srul Weintraub. Byli bardzo zamożni. On był współwłaścicielem „Łuszczarni i Młynów Krakowskich” w Krakowie przy Mogilskiej [łuszczarnia – zakład przetwórczy wyposażony w urządzenia do przeróbki nasion, najczęściej ryżu i grochu]. Wujek zmarł w 1937 roku. Podczas wojny, jak moja mama zmarła, ciocia Hela nas wzięła do siebie. Bo była najbliższa mojej mamie. Mieszkali na Jasnej. Ciocia zmarła w czasie wojny na nowotwór. Leży pochowana w Miechowie, tylko nie ma pomnika. Nie wiemy, gdzie. Zmarła chyba w 1942 roku. Oni mieli 3 dzieci. Jedna jej córka żyje we Wrocławiu. Moja kuzynka, Bronisława Goldkorn. Ona ma 93 lata i się świetnie trzyma. Jaki ona ma umysł i jak ona pisze pięknie! To jest nie do wiary, naprawdę. Oni byli w Związku Radzieckim i tylko ona przeżyła, pozostała dwójka zmarła tam na tyfus. Ciocia Sala to mieszkała w Podgórzu. Wiem, że miała pięcioro dzieci, ja nawet wszystkich nie znałam, bo z tą ciocią to nie mieliśmy takiego kontaktu. Bardzo się im źle powodziło. Rodzice jej pomagali, bo wujek był jakiś taki niezaradny, nie pracował. Tradycję utrzymywali bardziej jak u nas, bo wujek był bardzo religijny. Najmłodsza była Hania, mieszkała z babcią i jej pomagała. Wujek Szlomo był starszy, jak wojna wybuchła mógł mieć ze czterdzieści parę lat. Miał delikatesy na ul. Agnieszki. I jakoś, nie wiem, mama nie utrzymywała z nim kontaktów. Wyrodził się. Nie chciał chodzić do szkoły, kopał w piłkę. To było, jak się to mówi, nie do smaku rodzinie. Tradycję utrzymywał. Podobno żyje kuzynka w Izraelu, córka jednej z sióstr matki. Ale nie mam z nią kontaktu. Pozostali zginęli.

Click to rate this post!
[Total: 0 Average: 0]

Skomentuj