BEGIN TYPING YOUR SEARCH ABOVE AND PRESS RETURN TO SEARCH. PRESS ESC TO CANCEL

Pewna pani bez pamięci

hashphoto-manci_ltdqckehcznnriuifmeqyanupy.jpg

Dlaczego inni mogą swobodnie wyjść na imprezę, pobyć sami? Zrobić zakupy na targu nie sprawdzając czy ich towarzysz nie podwędza chyłkiem winogron z wystawy? Ech, każdy egoizm objawia się inaczej. Mój – pytaniami, które sobie wciąż zadaję.

 

 

 Urodziła się w 1935 roku w niewielkiej miejscowości pod Krakowem. Była energicznym, żywym, uśmiechniętym dzieckiem, w szkole – wzorową uczennicą. Po wojnie wraz z rodziną przeprowadziła się do Krakowa, gdzie ukończyła szkołę krawiecką, gastronomiczną a następnie biologię na Uniwersytecie Jagiellońskim. Do 1967-go roku mieszkała w nieistniejącej już oficynie kamienicy przy ulicy Sarego 5.  Później przeprowadziła się na Krowodrzę.

 

 

Przez wiele lat była kierownikiem pracowni mykologicznej. Kulturalna, inteligentna, elokwentna, zawsze pięknie  ubrana. Jako kierownik – wyrozumiała i sprawiedliwa. Szanowana za bezkompromisowość i odwagę w trudnych komunistycznych czasach. Była członkiem PZPR, jednak po kilku nieudanych próbach dokonania zmian w strukturze działania jej pracowni – oddała legitymację partyjną.
Mama trzech córek – apodyktyczna, wymagająca, ale kochająca.


Pierwsze podejrzenie choroby Alzheimera postawił lekarz psychiatra w 2001 roku. Byłam wtedy w ciąży – za kilka miesięcy miał urodzić się Mikołaj. Pani doktor ujęła mnie delikatnością, z jaką informowała mnie o stanie Mamy. Powiedziała, że jest jej przykro i, że może wziąć Mamę pod opiekę. Nie uwierzyłam jej. Moja rodzina też nie: alzheimer? tylko na podstawie wywiadu?
Rok później została postawiona ostateczna diagnoza, poparta wszelkimi  możliwymi badaniami.

 

Początkowo musieliśmy sobie radzić „tylko” ze zmiennymi nastrojami, lękiem, poczuciem bezradności Mamy, wkrótce jednak  zaczęła wymagać stałej opieki.  Wraz z moimi dwoma siostrami postanowiłyśmy skorzystać z pomocy pewnej krakowskiej fundacji, która  zapewniała choremu pobyt dwa razy w tygodniu przez osiem godzin.  Tam psycholog poprosił nas, opiekunów, o zapisywanie relacji z codziennej opieki nad naszymi rodzicami, tak powstał  „Pamiętnik Mamy”. Podeszłam do tematu dość optymistycznie – zapisałam kilka dni. Kontynuowanie tej pracy jednak okazało się ponad moje siły. Jak, dlaczego i po co pisać o rozpadzie osobowości tak bliskiego człowieka? Wystarczającym wysiłkiem wydawała mi się nasza wspólna walka o to, by w tym wszystkim nie oszaleć. 

Dwa lata później urodziłam drugie dziecko. Opieka nad dwójką własnych i trzecim dzieckiem, którym w międzyczasie stała się moja Mama, okazała się wcale nie tak trudna jak początkowo myślałam. Najpierw zabrał głos mój egoizm: wakacje z mamą? codzienna opieka? ubieranie? mycie? Widziałam przed sobą pytania, na które nie chciałam odpowiadać. Ale kiedy urodziła się Maja byłam juz jak rozpędzona lokomotywa. Parłam do przodu nie rozglądając się na boki. Tak teraz o tym myślę, wtedy, z maleńką Mają i sześcioletnim Mikołajem miałam nieustanne wątpliwości.

Czy coś zaniedbałam? Siebie. Wszystko. Czy było warto? Nie wiem.

 

17.12.2005

Punkt zwrotny, przynajmniej dla mnie. Obudziłam się rano o 10-tej zdziwiona, że Mama pozwoliła nam spać tak długo. Nie przyszła. Zadzwoniłam, ale słuchawka nie była odłożona na widełki (jak okazało się później), więc uprzejmy głos automatycznej sekretarki TPSA poinformował mnie, że abonent jest czasowo niedostępny. Kiedy po kolejnej próbie usłyszałam tę samą informację – pobiegłam do mieszkania Mamy na dół. Drzwi otwarte, włączony telewizor. Zadzwoniłam do Ani – u niej Mamy nie było. U Kiki tak samo. U Asi – też nie. Ania postanowiła iść szukać, więc ja, Kika i Asia – również. Szukałyśmy na oślep, w kościołach, na ulicach, w sklepach, rozglądając się za beżowym płaszczem lub ciemnym futrem. Chwilami spotykałyśmy się na rogach ulic. Kawałek szłyśmy razem, a potem znów się rozdzielałyśmy. Miałam poczucie, że sytuacja jest poważna, a jednocześnie nie mogłam w to uwierzyć. Asia wchodziła do zakrystii kościołów, pytała księży. W naszym kościele parafialnym nie wytrzymała i rozbeczała się księdzu w sutannę. Czułam, jakbym przedzierała się przez gęstą mgłę.

Sytuacja stała się naprawdę poważna, kiedy Ania z Asią weszły do mieszkania Mamy, żeby sprawdzić, w co była ubrana i zobaczyły, że wszystkie futra i płaszcze spokojnie wiszą w szafie. Mama poszła bez płaszcza!!!!!!!!! Jest zima, temperatura trochę powyżej zera. Tu już ogarnęła nas panika. Policja, informacja szpitalna, redakcja program I TP „Ktokolwiek Widział, ktokolwiek wie”– dzwoniliśmy wszędzie, gdzie się dało. Informowaliśmy wszystkich – znajomych, sąsiadów, rodzinę. Jeżeli ktoś ze znajomych nie wiedział wcześniej o chorobie Mamy – dowiedział się właśnie wtedy. Czas dłużył się niemiłosiernie, o godzinie 14-tej z minutami, po czterech godzinach szukania, policjanci z Szerokiej skontaktowali się z Anią – znaleźli Mamę. Cud!!! Pojechaliśmy po nią z Michałem, Ania z Kiką już tam były. Mama siedziała na policyjnej ławce, trąc dłonie. Weszliśmy tam tłumacząc mętnie policjantowi, że to moja mama, ale nie ja zawiadamiałam policję. My zdenerwowani, on mało rozgarnięty – nie rozumiał, że jedna siostra składa zeznania, druga siedzi z Mamą na ławce, a ja? A ja jestem ta trzecia. Zupełnie jakby nie wiedział, że jedna matka może mieć trzy córki. Kika wcisnęła brzęczyk i bez pomocy zdezorientowanego policjanta stanęliśmy obok Mamy.

Szeroko otwarte oczy, jakby próbowała zobaczyć coś więcej, niż widzi. Jakby tymi oczami próbowała ogarnąć wszystko i zrozumieć. Dłonie znów jej drżały – nie wiadomo, czy z zimna, chociaż zimne nie były, czy znów z powodu spadku poziomu potasu – dwa dni wcześniej dlatego właśnie była w szpitalu.

 24.12.2005

Wigilia. Mama kroi grzyby do zupy. Obiera jarzyny. Składa pranie. O czym myśli? Co czuje?

Przyszła Ania i dzwonimy do cioci Janki, żeby złożyć życzenia świąteczne. Nie jesteśmy zdziwione, kiedy Mama mówi do Janki „cioteczko” mimo, że zawsze były na „ty”. Już kiedyś to słyszałyśmy podczas wizyty u „cioteczki”. Wtedy protestowałyśmy, teraz już wiemy.

 06.01.2006 rok

Ostatnio Mama stała się bardzo wylewna. Nie wiem, jak do tego przywyknę i widzę, że Ania z Kiką też są odrobinę zdezorientowane.

 07.01.2006

Sobota. Godzina 6:50. Mama dzwoni do mnie, żeby zapytać, kiedy po Nią przyjdę. Idę na dół, zamykam drzwi, idziemy na śniadanie. Michał wychodzi do pracy, Mikołaj ciągle śpi, a my z Mamą siadamy do pisania Jej życiorysu.

Sprzątam, Mama chce pomóc i pomaga. Znów składa pranie – nie lubię Mamy wykorzystywać, ale kiedy pyta, co może zrobić, na ogół proszę o obranie warzyw lub złożenie prania. U Ani prasuje. Mój dom nie jest wyprasowany.

08.01.2006

Niedziela. Dzisiaj jeszcze wcześniej: 5:51 rano dzwoni telefon i cieniutki drżący głos w słuchawce pyta:

  • Marysiu, przyjdziesz po mnie?

Mówię, że oczywiście, tak, tylko jest niedziela i bardzo chciałabym pospać jeszcze 2 godziny.

Mama nie orientuje się już w czasie. Idzie spać wcześnie wieczorem, wstaje bardzo wcześnie rano.

11.01.2006.

Właśnie skończyłam pisać życiorys Mamy. Napisałam datę: 17.12.2005, a obok: ucieczka z domu. Absurdalne. Zupełnie, jakby odwrócił się życiorys. Od początku linia prosta: szkoła, wzorowe zachowanie, pilna, bardzo ambitna, studia, praca – czasami trzy etaty jednocześnie. Cały dzień poza domem, a w domu szycie sukienek, płaszczyków dla córek do późnych godzin nocnych. Trójka dzieci, 35 lat pracy w zawodzie. Rodzące się wnuki. I nagle: odrobina szaleństwa, ucieczka. Tak mi to zabrzmiało.

 03.02.2006 rok

Pracuję do 17-tej. Ania rano zawiozła Mamę do Klubu, Michał ma ją odebrać po drodze z pracy, potem pojadą wspólnie po Mikołaja. Wieczorem idziemy do pani dr Wach, neurologa i psychiatry. Mama, Ania, Piotrek – jako kierowca – i ja. Pani doktor, uśmiechnięta, inteligentnie kierująca dowcipne uwagi w naszą stronę, potrafi rozładować atmosferę. Mama dostaje kartkę z cyframi w kółeczkach i polecenie połączenia ich według kolejności. Liczy dobrze, poprawnie też pokazuje cyfry, niestety z łączeniem ich ma problem. Nie dlatego, że narysowanie kresek między kółkami jest za trudne, tylko dlatego, że – jak sądzę – zapomina, o co została poproszona. Pani doktor kontroluje i pomaga. Potem zadaje pytania o to, jaki jest rok, wiek. Mama uśmiecha się nieśmiało i mówi, że gdyby tylko wiedziała… Gdyby Ania jej powiedziała, że dzisiaj będzie się widziała z lekarzem, to mogłaby się do tego przygotować…

  • Tak, tak – mówi pani doktor i mruga do nas – pani by się przygotowała, a ja i tak zapytałabym o cos innego! – Ania i ja śmiejemy się, a Mama skarży się, że te jej córki, to nic tylko się z niej śmieją. Ale uśmiecha się przy tym, więc wszystko jest dobrze.

Pani doktor bada Mamę, stwierdza, że Jej stan jest rewelacyjny. Piotrek czeka na korytarzu, wychodzimy do niego i wracamy do domu.

 

—————————————————————————————————————–

 

03.03.2010 rok

Od ostatniego wpisu minęły cztery lata.

Dzisiaj Mama już prawie nie mówi. To, co mówi, to wyrwane słowa, łączone po dwa, trzy, cztery. Nie ma zdań. Czasami zaczyna mówić jakiś wyraz, na przykład „zostaw” i nie kończy; zacina się na pierwszej sylabie: „zo-zo-zo-zo…”. Patrzy na nas  szklanymi oczami. Jest niespokojna, kilka razy zdarzyło jej się nas uderzyć, ale mimo to leki uspokajające podajemy jej bardzo rzadko. Podobno przyspieszają przebieg choroby. Poza tym, powodują, że Mama wieczorem ma kłopoty z zachowaniem równowagi. Kiedy próbujemy pomóc jej się rozebrać, ucieka, zataczając się. Rozbieranie jej do snu i poranne ubieranie to coraz bardziej fizyczna, uciążliwa praca. I – niestety – sporo nerwów dla nas. Wstyd się przyznać, ale trudno zaakceptować nam ten stan. Nie obarczamy Mamy winą za to, jak się zachowuje, ale chciałybyśmy, żeby nie komplikowała wszystkiego aż tak bardzo.

Mamy obecnie pomoc w opiece nad Mamą – Panią Lucynkę, osobę z wielkim sercem i empatią. Wcześniej kilka miesięcy przychodziła do nas inna opiekunka – pani Marysia. Nie udało nam się jednak nawiązać dobrego kontaktu. „Maryśka”, jak o tamtej pani mówiłyśmy, powiedziała, że zostawia po sobie mieszkanie Mamy posprzątane i  takie chciałaby  je też zastawać rano, kiedy tam przychodzi. My też chciałybyśmy! Nie będę opisywać, dlaczego codziennie rano pokój Mamy musi być sprzątany. Podziękowałyśmy pani Marysi. Odbierała swoje rzeczy obrażona. A my odetchnęłyśmy z ulgą.

 

20.03.2010 rok

Ania z Kiką wzięły Mamę do naszej pani neurolog. Sprawdziła stan ogólny, powiedziała, że nie trzeba już podawać jej Axury – leku, który podobno spowalnia rozwój choroby. Nie wyznaczyła kolejnej wizyty.

18.04.2010

Zastałam Mamę rano całą we krwi. Krew była  na podłodze i na ścianach. Kapała z rozciętego łuku brwiowego. Wezwałyśmy pogotowie.Przyjechało trzech sanitaruszy z Kopernika, dwóch sympatycznych i jeden, najmłodszy z nich, sfrustrowany i bez uśmiechu. Mama miała zaschniętą krew we włosach, ten młody stwierdził, że potrzebuje wody bo ranę trzeba umyć. Podałyśmy miseczkę z wodą a on wziął kawalek gazy i zaczął szorować  Mamie głowę. Aż nam się zimno zrobiło, tym bardziej,  że biedna wyrywała mu się jak umiała, krzywiąc się z bólu. Zwracał się do  niej szorstko, wydając polecenia, których nie rozumiała – powtarzał je i stawał się coraz bardziej wściekły. Z początku stałyśmy jak sparaliżowane, potem  powiedziałyśmy mu, żeby zachowywał się delikatniej. Panowie coś spisali, a potem Mama i Ania wsiadły do karetki. My z Kiką poszłyśmy do szpitala pieszo.

Tego niedzielnego ranka  Kraków wyglądał dziwnie i pięknie. Niebo bez chmur, ulice bez samochodów; niedługo miały się rozpocząć uroczystości związane z pogrzebem pary prezydenckiej – niemal całe Stare Miasto było zablokowane. Puste ulice Dietla i Grzegórzecka – pierwszy raz widziałam coś takiego.

Na Kopernika Mama dostała dwie kroplówki, ranę zszyto. Poza tym pierwszym pielęgniarzem – nie wiem, niestety, jak się nazywa – wszyscy byli bardzo cierpliwi i wyrozumiali. Po południu zabrałyśmy Mamę do domu. Od tego czasu raz jest lepiej, raz gorzej. Są dni, kiedy jest bardzo słaba, ale są też takie, kiedy biega po mieszkaniu cały czas. Pod łóżko podstawiamy materac. Zdarzyło mi się  zapomnieć o tym materacu, Mama w nocy spadła  i nabiła sobie gigantycznego guza na czole.

—————————————————————————————————————-

24 września 2010

Jest piękny wrześniowy, ciepły dzień. Siedzę sobie w fotelu i cieszę oczy jasnością, jaka rozlała się po pokoju; rzadko tak pięknie wygląda moje mieszkanie. Kocham słońce i uwielbiam jasne pomieszczenia. Pierwsze miesiące w kamienicy odchorowałam – zbiegło się to z moim zajściem w ciążę, więc powodów niedyspozycji mogło być kilka, ale wydaje mi się, że najbardziej tamtej jesieni dokuczał mi brak światła w mieszkaniu.

Nie poszłam dzisiaj do pracy. Pani Lucynka, opiekunka mamy przychodzi na czternastą. Siedzę w domu, Liwia wyszła z Mają na spacer. I nic nie mogę zrobić. W biurze na parterze zmieniają nam właśnie okna. Fragmenty starych drewnianych futryn stoją, oparte o ścianę na podwórku. Zastanawiam się, ile mogą mieć lat? Wyrywamy kawał historii.

Mama co chwilę zsuwa się z krzesła na podłogę i na pupie, rękach i nogach przesuwa się po mieszkaniu.  Powtarza: „bułki bułki bułki bułki przyjdzie przyjdzie wszystko będzie będzie będzie kruży kruży kruży”. Trzy razy już ją podnosiłam, trochę bolą mnie plecy. No, dobra, idę ją podnieść, znów będzie na mnie krzyczeć.

Tym razem tylko powiedziała: „O, Jezus! co ty robisz?”. Wczoraj zaskoczył mnie Mikołaj – zmęczony biegiem ze szkoły, jaki urządziłam mu spiesząc się, żeby odebrać Mamę – powiedział mi całkiem poważnie:

– Nie chciałbym być w twojej skórze, mamo.

– Dlaczego?

– Musisz opiekować się babcią

No i co tu dziecku odpowiedzieć? Ma 164 cm wzrostu i waży 61 kg, co nie zmienia faktu, że niedawno skończył dopiero 9 lat. Zawsze próbuję z nim rozmawiać, jeżeli o coś pyta – odpowiadać. Problem w tym, że to nie było pytanie, ale dobitna konstatacja,  że mam po prostu przerąbane.

 ———–

Zazwyczaj w momencie, kiedy myślę, albo piszę o tym, że jest mi źle bo mam chorą Mamę, niemal natychmiast nasuwa mi się dopowiedzenie: „nie jestem sama” – w sensie, że dzielę ten problem z Kiką i Anią. Co tu dużo mówić – nawet poużalać się nad sobą nie mogę. Nawet, kiedy już dochodzę do tego brzegu, tego upragnionego miejsca, w którym mogłabym wreszcie zacząć płakać i dać upust swojej rozpaczy – pojawia się myśl, że przecież nie jest tak znowu źle – i nie płaczę. Cholera. Nie płaczę, bo wiem, że inni mają gorzej. Gdybym rozpaczała, darła włosy z głowy, być może dałabym radę się oczyścić z tej frustracji i iść dalej. Ale ja – nie! nie płaczę nad mamą ani nad sobą. Udaję, że to normalne, że kiedy idę do Mamy  – zawsze ubieram białe gumowe rękawiczki a ona mówi: odejdź ode mnie głupia babo. Jeżeli jej się uda, oczywiście, to powiedzieć.

———————————————————————

24 marca 2013

Mama jest ciągle z nami. Dużo przeszła, nie wiem jak ocenić to, co dzieje się teraz, czy to jest najgorsze, przez co musi przejść? Ataki padaczki, mimowolne drgnięcia ciała co jakiś czas, przykurcze mięśni rąk i nóg, trudności z połykaniem. Mama nie mówi, nie stoi, dawno temu przestała chodzić, często ma kłopot z utrzymaniem pozycji siedzącej. Albo przechyla ją na bok, albo głowa ucieka do tyłu.  Do marca tego roku miała chyba 4 ataki padaczki, trzy tygodnie temu w niedzielę była z nią Zenia, moja teściowa. I w tę niedzielę właśnie pojawiły się dwa kolejne. W poniedziałek – gorączka, lekarz, skierowanie na badania krwi (niski potas), do szpitala, gdyby konieczna była kroplówka.

Od tego czasu jeden dzień jest lepszy, kolejny gorszy. Dziś rano Mama spała do jedenastej. Obudziłyśmy ją, cieżko doprowadzić ją do pionu – siedzącego pionu, o innym nikt już nie marzy. Potrzeba dwóch osób, aby z pozycji embrionalnej, w której zastyga zaraz po zaśnięciu, przewrócić skurczone ciało na plecy i podnieść. Usiadła, oparłam ją o siebie, położyła mi głowę na ramieniu i spała dalej. Z początku nie mogła jeść ani pić – płyny podajemy jej strzykawką, lub butelką dla dzieci, z ustnikiem. Dziś rano nie mogła przełykać, wlewałyśmy powolutku strzykawką do jej buzi wodę z sokiem, która po chwili wyciekała na brodę. Roztrzęsły mi się ręce. Kiedy Zenia wyszła podgrzać zupę mówiłam do tej kruchości, przyklejonej do mojego ramienia: nie odchodź jeszcze.

Click to rate this post!
[Total: 0 Average: 0]

Skomentuj