„Powstają, wyłaniają się spod moich dłoni, palców. Głaszczę je, dopieszczam, doklejam, liżę pędzelkiem. Jestem w nie zapatrzona….” – ciąg dalszy krakowskich wspomnień Małgosi Gawędy
5.30 rano.
Wysiadam z busa na Matecznym i ide Kalwaryjską.
Po prawej stara, sypiąca się kamienica; dwudziesty siódmy raz w tym miesiącu zastanawiam się, czemu jej nie rozbiorą?! Po lewej Żabka – wychodzą Panowie robotnicy ze śniadaniem – piwko, jogurcik i bułeczki.
Ulica prawie pusta. Jak co dzień uśmiechaja się do mnie śmieciarze i pytają, czy spać nie mogę?
Mogę, ale tak lubię czyste i puste ulice, że wstaję o 4:00, żeby na nie popatrzeć.
Pod Koroną już czeka moja Pani z obwarzankami. Kupuję dwa z solą i w drogę.
Zatrzymuję się ponownie na Podgórskim Rynku, nie mogąc się nadziwić kościołowi św. Józefa.
Jak co dzień wzdycham – ale on piekny – i ruszam. Kilka metrów dalej wpadam w dziurę po wyrwanej kostce brukowej na parkingu taxi więc klnę jak szewc. Jeszcze tylko kilkaset metrów i będę w Pracowni. Po drodze mijam włoską restaurację, dwa szczury, ktore nieprędko chowają sie do kanałów i juz jestem na Lwowskiej. Prawie walnęłam głową w wazonik, który Basia (moja szefowa) powiesiła koło wejścia i juz otwieram nasz przybytek.
Są tam, jak zawsze. Patrzą na mnie wszystkie naraz i pytają – co dzisiaj ulepisz?!
Moje anioły. Zajmują szafy, regały, półki, stoły i stołki. Gdzie tylko jest miejsce – wszedzie się wślizną.
Zastanawiam się – może kotki, pegazy, koniki? A moze dzisiaj dla odmiany anioły?
Pomyślę. Najpierw muszę zaparzyć kawę i nastawić ukochaną Trojkę. Leci Czesław i od razu czlowiekowi chce się żyć.
Do roboty. Pomysł, glina, ręce, nie mogę przestać jestem od nich uzalezniona. Kapelusze, falbanki, koronki, kwiatuszki, torebki, pawie pióra i wachlarze. Niczego im nie braknie!
Powstają, wyłaniają sie spod moich dłoni, palców. Głaszczę je, dopieszczam, doklejam, liżę pędzelkiem.
Jestem w nie zapatrzona.
Czasem ktoś mi przerywa. A to pan Stefan czerwony na twarzy z kamienicy obok przyjdzie „pożyczyć ” trochę gliny bo ma piec dziurawy, a to innym razem starsza pani zaglądnie opowiedzieć, że ona też tworzy tyle tylko, że patchworki. Pracownia ściąga ludzi – jak magnes. Gdy ktoś tam wpadnie na chwilę – ma zazwyczaj problemy, aby wyjść. Musi wrócić.
Żyje sie tutaj, jak w rodzinie. Obok Pan Janek rzeźbiarz – cały dzien stuka i puka, tnie, spawa i klei. A cuda takie z tego wychodzą, jakich świat nie widzial.
Naprzeciwko: Misja Łaski. Pani Agnieszka organizuje imprezy dla dzieciaków z okolicy, żeby nie wałęsały się po ulicach. Kilka drzwi dalej próby urządza zespół z Gerdzią na czele, a że nie maja własnej toalety, wszyscy przychodzą do nas. Przy okazji można poznać ciekawych swiata ludzi – takich jak my 🙂
W lecie jest pieknie. W naszej starej skrzyni rośnie rój kwiatow. Śmierdziuchy też mają tu swoje miejsce, choć żadna z nas ich nie lubi. Po ścianach pnie się powoj, który trochę zasłania sypiące się ściany.
W zimie śnieg przykrywa większość niedoskonałości budynków odziedziczonych po Wedlu. Palimy w pięknym żeliwnym piecu, na ktorym równie dobrze można upiec kielbaskę, co i wysuszyc anioly.
Na co dzień jest zwyczajnie, tylko urodziny obchodzimy w iście krolewskim stylu – raczymy sie wiśniowką i zajadamy ciastkami – obie mamy pare kilogramow za dużo – dlatego co miesiąc zapisujemy się na siłownię.
Czasem wybije studzienka i zalewa nam Pracownię, najczęściej na święta, ale taki juz widać urok Podgórza. Nikt nie narzeka, tylko zabieramy się do sprzatania. Tak widać być musi.
………
Chyba się stęskniłam….. Postanowione – przyjadę na Święta!
c.d.n.